poniedziałek, 18 lutego 2019

Kadry listopada.

Witajcie!

Zniknęłam na dłuższy czas. Planowałam kadry listopada zaraz po kadrach października ale w życiu nie zawsze idzie wszystko na naszej myśli... Tak samo było w moim przypadku...
Trudny czas na początku grudnia sprawił, że się nieco wyłączyłam z blogowego świata. Ale potrzebowałam tej przerwy aby pewne sprawy na nowo sobie poukładać i z nową energią powrócić do pisania. A ze mną jest tak, że jak przychodzą trudniejsze momenty to kompletnie nie mam weny na pisanie. Owszem , maluję wtedy bardzo dużo, ale nie potrafię się skupić na pisaniu.
Moją zasadą jest to aby nic nie robić na siłę. Zaczekałam więc i dziś czuję, że jest idealny moment na kadry listopada:) A listopad choć od kilku lat to jeden z moich znienawidzonych miesięcy okazał się jednym z najbardziej odkrywczych, ale o tym za chwilkę:)

Zapraszam Was na bardzo dłuuuuuugi wpis z moimi kadrami listopada:)

Czas na zmianę karty w Panu Kalendarzu:


Nowa tapeta na pulpity, do stworzenia której wykorzystałam połączenie kredek i akwareli :




W październiku ukończyłam prace nad nową edycją Pana Kalendarza, teraz przyszedł czas na pierwsze wydruki próbne:



Na górze papier biały na którym drukowany był do tej pory Pan Kalendarz, poniżej papier zbliżony fakturą do akwareli, który wybrałam. Był idealny! I tak bardzo pasował mi do tegorocznej tematyki Pana Kalendarza. Do dziś dostaję od Was wiadomości, że jakość wydruku jest świetna i ciężko jest powiedzieć czy to wydruk czy oryginalna ilustracja ;) na takim efekcie właśnie mi zależało!

Ostatnie poprawki graficzne. Pan Kalendarz tworzę od początku do końca sama:) Jest sporo pracy ale i mnóstwo radości i satysfakcji na koniec;)


.... i efekt końcowy! Zwieńczenie godzin pracy i uczucie nie do opisania.... za każdym razem:)



Detale, które są kropką nad "i" . Za każdym razem kiedy wydaję nową edycję Pana Kalendarza, staram się aby była wyjątkowa i inna niż poprzednie, również w kontekście opakowania.


Ręcznie malowane etykietki metalicznymi akwarelami przywiezionymi z Amsterdamu:




Smaczki. Ta edycja będzie czarno-złota! Kompletuję wszystkie dodatki.


Kalendarz kalendarzem ale nie zapominam też o zamówieniach:


I kupuję bilet do Malezji!

Planowałam podróż tam dlatego wcześniej się zaszczepiłam ale nie wiedziałam kiedy polecę. Aż pojawiła się okazja cenowa na lot i ciach! bilet kupiony.... a ja.....nieprzygotowana totalnie;)
Na spakowanie miałam kilka godzin, bo wieczorem o 23 mieliśmy lot z Warszawy. Szaleństwo :)))
Mój Ukochany leciał tam w delegację, a ja miałam dolecieć do niego w momencie jak pojawi się tańszy bilet, no i się pojawił nieoczekiwanie :D

#kadr z instastory:



Spakowałam co miałam czystego w szafie;) na szczęście wszystkie letnie ciuchy wyprane, czekały w pudłach na lepsze letnie czasy i nie spodziewały się, że je wyciągnę w listopadzie ;)


Lot trwał ponad 10h. Nie było tak źle;)




Wylądowaliśmy szczęśliwie:) Przywitało nas bardzo ciepłe i wilgotne powietrze (80% wilgotności).
Poranek w Penang Island. Zaczęłam 16 dniową przygodę z Malezją,  a jednocześnie podróż mojego życia!

Widok z okien hotelu Eastin:





Podróż życia zaczęłam od zwiedzania świątyń Kek Lok Si:






Penang jest bardzo kolorowy! Przekonam się o tym jeszcze nie raz.









Już pierwszego dnia poczułam jaki spokój tam panuje... ciężko jest to opisać słowami. Życie tam toczy się swoim powolnym rytmem.



a jedzenie... pyszota! Uliczne jedzenie najlepsze!!! Po zwiedzeniu świątyń udałam się w dół dzielnicy  i trafiłam na uliczne jedzenie. Zgodnie z zasadą aby jeść tam gdzie jest dużo Azjatów zamówiłam Laksę. Wygląda jak breja ale smakuje wyśmienicie. To zupa rybna z garścią mięty i innych dodatków. Zapomniałam powiedzieć not spicy i to był błąd;) jeszcze nigdy nie płakałam przy jedzeniu zupy :D






Później okazało się, że to była bardzo ceniona miejscóweczka:)

Był tam sam Anthony Bourdain:

KLIK 

Niesamowite że i ja tam byłam:)))


Tego samego dnia zdążyłam jeszcze wjechać na Penang Hill:




Roślinność tam jest niesamowita, wszystko tętni życiem. To nie są zwykłe parki czy ogrody, to dżungla! Na wgórzu było bardzo dużo ludzi więc wybrałam się na spacer tam gdzie nikt nie szedł...


I pierwszy raz spotkałam wolno żyjące małpy:


Kolejne dni to było odkrywanie smaków i kolorów Penang. Wszędzie poruszałam się sama i czułam się bardzo bezpiecznie. Taksówki i ubery są bardzo tanie. Podobnie jak jedzenie uliczne. Za Laksę zapłaciłam 6 ringitów czyli ok. 6 zł.

Rano śniadanie i kierowałam się w stronę George Town. Mijałam drapacze chmur. To nie biurowce wieżowce mieszkalne.






George Town to stolica stanu Penang, w 2008 roku wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pełne kolorów i street art. Słynie z słynnych na cały świat murali i instalacji:








Ten mural widziałam do tej pory tylko w przewodnikach internetowych i na instagramie....







Penang Island tętni kolorami. Moje oko wyłapywało je jak szalone :)))
Kolorowe są nawet ringity:) co bardzo ułatwia ich przeliczanie:)


żółty:
















różowy :








fioletowy:




czerwony i niebieski:








Koty mają tam jak w raju :))))











Przyłapani, nieświadomi:















Tmp w ciągu dnia dochodziła do 35 stopni w cieniu. Do tego wysoka wilgotność powietrza sprawiała, że z człowieka ciągle się lało. Ale można do tego się przyzwyczaić, i po kilku dniach nie jest to już aż tak uciążliwe. Jednak kiedy pali słońce dobrze jest się schłodzić w takim miejscu jak to:



























Lub tutaj. W miejscu tym można wypić herbatę i oddać się czytaniu. Panuje tu cisza. Obowiązkowe jest pozostawienie butów i poruszanie się na boso.






Pod koniec dnia zwykle nadchodziły chmury i do rana padało- listopad w Malezji to pora deszczowa. Ale przyznam, że ten deszcz to było zbawienie:)) na drug dzień nie było po nim śladu.

Spacerując po George Town i zaniedbanych miejscami uliczkach trafiałam na takie sklepy perełki.






drukarnia:





Sklep a artykułami piśmiennymi:







Dla kontrastu sklep dla plastyków kilka przecznic dalej:





W międzyczasie zmiana hotelu, mieszkamy w GHotel:







Śniadania były przepyszne:




Penang Island to kontrast. Stare miesza się z nowoczesnym. Na każdym kroku oko to wyłapuje. Pośród starych i zabytkowych zabudowań wyrastają drapacze chmur. Są dzielnice ubogie i takie gdzie człowiek czuje się jakby był w Beverly Hills.












Trzeba przyzanć, że jest tam bardzo czysto. Z początku obawiałam się nieco jedzenia ulicznego, ale niepotrzebnie. Penang pachnie! Jedzeniem, przyprawami... A jedzenie uliczne jest wyśmienite! I tanie:) To co przywiozłam z tej podróży to smaki, które zapamiętam na całe życie. Będąc tam trzeba spróbować lokalnych potraw!












Wieczorami ożywał street food:







Jedyne co mi przeszkadzało to wszędobylski plastik :( foliówki, butelki...Malyzejczycy nie mają jeszcze świadomości ekologicznej.... :(



Ale karmią pysznie:







Kiedy się złaziłam po uliczkach George Town jechałam na północ i szukałam plaż.




W listopadzie niemal puste:)))







Niestety na tej plaży za każdym razem zbierałam pełną torbę plastiku- śmieci :( bardzo to smutne. Z moich obserwacji śmiecą tam lokalsi:( Na szczęście pod koniec dnia chyba wkaraczają sprzątacze bo rano nie ma śladu po śmieciach...ale co zebrałam i co zobaczyłam to serce boli...



Zbierałam też ładniejsze pamiątki:




Poznałam Indonezyjki. W ich języku skrzyżowane palce to symbol miłości:



Nadchodzi deszcz:)))


i coś jeszcze.....


Warany mieszkają przy plażach w zaroślach....nie są groźne ale spotkanie z nimi nie należy to przyjemnych...


Odkryłam plażę, na której mieszkały 4 pieski:


Ta plaża była kompletnie pusta:) byłam tylko ja i psy.






Wieczorny chill na plaży :


Codziennie było upalnie, a moje ubranie po godzinie przebywania na zewnątrz było gotowe do wyciskania wody..... Jak dobrze, że zabrałam z sobą dużo ubrań na zmianę - polecam to jeśli się tam wybieracie. Kiedy chciałam nieco uciec od skwaru to albo spędzałam całe dnie w cieniu na plaży albo szukałam zadrzewionych miejsc. Ogród Botaniczny idealnie się sprawdził. Wejście do niego jest bezpłatne.



Ogród jest ogrooomny. Można tam spędzić cały dzień. W piątki wypełniony jest ludźmi którzy przychodzą tam na jogging.







Kiedy zwiedza się w pojedynkę statywy rosną wszędzie ;)


Byłam oszołomiona bujnością roślinności! To nie ogród a dżungla!






Wolnochasające małpy dały mi popalić :/ mie lubię ich jeszcze bardziej...



Trzeba być uważnym aby nie nadepnąć na przechadzające się warany....


cień z liścia bananowca:))))




A to dowód na to jak tam jest czysto....



Polecam odwiedzić Entopię - muzeum motyli i innych braci mniejszych:)
Wejście kosztuje około 60zł. Można tam spędzić pół dnia:)



Można tam przebywać wśród wolnolatających motyli. Niektóre okazy są ogromne!






przyłapani...



Park Narodowy Penang warto zobaczyć! Wybrałam się tam z rana. Wejście jest odpłatne (wybaczcie ale nie pamiętam ceny), trzeba się również wylegitymować i podać kierunek w którym się udajemy. Park Narodowy jest ogromny i jest tam kilka szlaków do wyboru. Ja wybrałam najdłuższy czyli 1h20min. Mogłam iść w prawo, gdzie szli wszyscy bo droga była krótka, a potem łódka zawozi was na Wyspę Małp - nie dziękuję ;) tam gdzie są małpy tam nie ma mnie ;) albo w lewo, 1h20min trasy do plaży  Pantai Kerachut na której znajduje się schronisko dla żółwi. Poszłam w lewo:)



Poszłam sama, wgłąb dżungli... Dzień wcześniej naoglądałam się w Entopii co żyje w tych zaroślach.
Park Narodowy tam, a Park Narody w Europie to zupełnie inna bajka...Mijałam tylko powracające grupy lub pary i kiedy usłyszałam pytanie czy idę sama? i czy się nie boję zaczęłam się bać ....
Bo dookoła zarośla:



I ścieżki:


Ogromna wilgotność, nieznane dźwięki natury dookoła, centymetrowe mrówki pod stopami... plus moja wyobraźnia....
Ale spięłam poślady i nie zawróciłam.








Po ponad godzinie dotarłam do plaży:





Były też żółwie w rezerwacie:


Drogę powrotną wybrałam inną. Można powrócić łodzią za 100 zł. Ale jeśli uzbiera się większa ilość osób to koszt się dzieli, i tym sposobem za 16zł wróciłam łodzią. Ale była przygoda! Prawie wypadłam z łódki, bo gość, który ją prowadził nie zważał na ogromne fale.... Nie wiem co było bezpieczniejsze... powrót przez park czy powrót łodzią :D

Tutaj jeszcze się śmiałam ;) ale cieszyłam się, że cała dopłynęłam, kompletnie przemoczona ale cała:)




23 listopada , ostatnie chwile w hotelu i czas pożegnać Penang:(



Kolejny przystanek : Singapur:)


Port w Singapurze jest drugim co do wielkości portem na świecie. Widać to podczas lądowania:


W Singapurze wszystko j est ogromne... Lotnisko Changi jest jednym z  największych lotnisk na świecie. Ale o tym później.


zatrzymujemy się w :



W Singapurze spędziliśmy 1,5 dnia:)













przyłapani:











Torebka pozostająca w sferze marzeń...



Po tym ekskluzywnym centrum handlowym można przemieszczać się gondolą :O






Gardens By The Bay - zachwyca!







Pod dwoma kopułami znajdują się ogrody.


Do których się wybrałam...









Sam spacer po ogrodach pod szklanymi kopułami jest bardzo przyjemny ze wględu na niską tmp, która daje wytchnienie od upału.



Momentami było niestety bardzo kiczowato :(



A później spacer po Gardens By The Bay:)))



Tam też trzeba uważać na przechadzające się warany  - wyjątkowo ogromne!


Ten widok zapamiętam:


Mój ukochany kadr:




W środku hotelu Marina The Bay:




Rzut oka na finansową część miasta:

 
Wrócimy tutaj jeszcze nocą:




Singapur nocą!


Powiem Wam , że o ile nie lubię tłocznych miast i drapaczy chmur to ten widok robi wrażenie:


Wracamy na koncert z pokazem świetlnym :




Rano w dniu wylotu przechadzamy się z zadartymi do góry głowami. Szklane budynki z wkomponowaną zielenią - mistrzostwo!






Drzewa też są imponujące! :


Jedziemy do Ogrodu Botanicznego:















 Gołębie - obywatele świata ;)


Ostatnie azjatyckie smaki:





I czas powrócić na lotnisko i obrać kierunek dom....
Spójrzcie jakie przepiękne, stare drzewa rosną wzdłuż ulic.
Zdjęcia cyknęłam na szybko telefonem...wybaczcie ich jakość...




Lotnisko Changi w Singapurze jest przeoogromne! Pod stopami wykładzina, dookoła ogrody, multum sklepów i przeróżne atrakcie, które zajmują czas do odlotu. Niewiele potrzeba aby się tam zgubić. Dodatkowo między terminalami krąży pociąg.





Jest kino:


Zewnętrzny, słonecznikowy ogród:


Są siłownie, spa i sale gier:


Przed wielogodzinnym lotem można się odświeżyć:











































26 listopada o godzinie 5 rano byliśmy w Warszawie. Moja reakcja na pogodę :D
Ależ było ciężko...:(



No cóż, pogoda pogodą ale Pan Kalendarz czeka;)


Tak, listopad a ja mam gołe kostki i adidasy :D w sercu wciąż Malezja;)

"Jet lag" był dla mnie łaskawy:) mam siłę i energię do pracy! Przygotowuję zdjęcia:








I Pan Kalendarz ma premierę! Dostępny jest tutaj KLIK.



I tym kalendarzowym kadrem zamykam mój listopad, który był doskonały! Pozwolił mi odkryć się na nowo, poznać siebie jeszcze bardziej i przełamać niektóre lęki. Dał mi podróż życia, którą zapamiętam na zawsze! I zasiał ziarenko chęci na podróż do Tajlandii! :)))) A może kogoś z Was zainspirowałam do podróży do Malezji?



To wszystko w listopadzie;) A na dniach pojawią się kadry grudnia i stycznia:)

A.